Moje młodzieńcze muzyczne TOP TEN

14 comments


Pisząc ostatniego posta (jeśli nie czytałeś, masz okazję naprawić ten błąd i kliknąć > tutaj <) umieściłem na jego końcu utwór. Zacząłem się wtedy zastanawiać nad pomysłem stworzenia listy utworów, na których się wychowałem i które ukształtowały mój muzyczny gust.

Dobra, wiem, jaki jest, taki jest, ale jest. No i się zaczęło. Inne pomysły na teksty zostały zarzucone. Od tej chwili tylko jedno mi w głowie było. Toć muzyka cały czas jest obecna w moim życiu. Ale zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób mam to zrobić, aby było ciekawie. Nie jestem ani Markiem Niedźwieckim, ani Tomkiem Beksińskim (cholera audycji tego gościa naprawdę mi brakuje), więc na opowieści o utworach czy artystach się nie rzucę. Więc jak? Szukałem i chyba znalazłem. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale mnie muzyka zawsze z kimś lub czymś się kojarzy. Postanowiłem więc, co następuje. Każdy utwór postaram się zaopatrzyć w jakąś notkę, która wywołuje u mnie bezpośrednie skojarzenie. Jak się miało za chwilę okazać, ten problem był tylko czubkiem góry lodowej. Zacząłem się mianowicie zastanawiać, ile utworów mam zaproponować? Nie mogąc znaleźć sensowniejszego wyboru stanęło na dziesiątce. Pomysł wielce karkołomny, bo po czterdziestu latach trochę się tego nazbierało. Z drugiej strony chodzi mi o to, aby przy czytaniu tego posta nie doszło do zejścia śmiertelnego. Zanim zaczniemy mała uwaga. Mógłbym, ale nie będę się kusił na oryginalność, wykopując spod ziemi kawałki, których na pewno nie znacie. Napiszę tylko o tych, do których mam największy sentyment. Koniec wprowadzenia. Proszę się zaopatrzyć w ciepłą herbatę. Jeśli jej nie macie, to jest to najlepszy moment, aby ją zrobić. A jeśli wszyscy gotowi, zapraszam Was na moją muzyczną wędrówkę w przeszłość (uwaga: kolejność nieprzypadkowa).

10. Love Me Do – The Beatles
Pierwszy kawałek i pierwszy dowód na brak oryginalności. I co z tego? Parę razy jeszcze tak będzie. Właśnie od tego kawałka zaczęła się moja przygoda z muzyką. Pamiętam, miałem pięć, może sześć lat, gdy ktoś zabrał mnie do knajpy - dyskoteki, w której stała wielka szafa grająca, na płyty analogowe rzecz jasna (żeby nie było, tą osobą był właściciel knajpy a ja tam byłem do południa, więc na długo przed otwarciem). Stanąłem przed nią, zauroczony jej wspaniałym wyglądem. Po chwili okazało się, że to pudło na dodatek wydaje ładne dźwięki. To było coś dla takiego malca, jak ja. Pierwszym utworem, który ów osoba zapuściła, było właśnie Love me do. Tak mi się to spodobało, że puszczałem go wtedy na okrągło, nie wybierając żadnego innego kawałka. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że kiedyś po latach ogarnie mnie fascynacja samym zespołem. Przyszła ona w szkole średniej. Ile to człowiek nie przeczytał, nie wysłuchał, nie obejrzał a i referaty też się przytrafiały. Wracając do utworu, dziś kiedy go słyszę moje serce wydaje się bić troszkę szybciej. Na koniec ciekawostka, wiecie, że w tym kawałku słowo love pojawia się ponad 20 razy? Głupie, ale fajne :).



9. These Are The Days Of Our Lives – Queen
Z Queen-ami jakoś nigdy nie było mi po drodze. Ballady, a i owszem. Ale gdy grali coś ostrzej, po paru taktach wyłączałem sprzęt. I tak ten stan rzeczy utrzymywał się aż do śmierci Freddiego. Wtedy postanowiłem posłuchać sobie całej dyskografii. Nie, żebym od razu jakimś fanem chciał zostać, ale tak dla siebie. Żebym coś przy rozmowie umiał powiedzieć. No i okazało się, że fajnych kawałków mają bez liku. I znów wyszło, że śmierć jest najlepszą promocją. A Night At The Opera czy A Kind Of Magic czy wreszcie Innuendo okazały się dla mnie całkiem fajnymi płytkami. No dobra, ale dlaczego wybór padł na These Are The Days? Bo właśnie ten kawałek towarzyszył mi na pierwszych prywatkach. Człowiek przez lata tyrał w sporcie a tu nagle miłe towarzystwo, dobra muzyka, brak rodziców, kapka alkoholu i płeć piękna. No i te śpiewy, które do dziś wywołują na mojej twarzy wielki uśmiech. Ach to były czasy. A, no i bym zapomniał, sklerotyk jeden! Na jednej z nich towarzyszyła mi po raz pierwszy fajna dziewczyna, która dziś jest moją żoną :). Na marginesie, teledysk do These Are The Days był ostatnim, w którym wystąpił  Mercury.



8. All Over The World – Electric Light Orchestra
Dawno, dawno temu powstał film. Film sam w sobie może i infantylny. Zwał się Xanadu. Taka bajeczka na raz, ale polecam Waszym dzieciom. Za to z jaką obsadą. Gene Kelly i przede wszystkim Olivia Newton-John. A ponieważ ja Olivkę bardzo, bardzo, więc i ten film zobaczyć musiałem. Zresztą film warto zobaczyć nie tylko ze względu na aktorów, ale i dla muzyki. Jednym z jej autorów był Jeff Lynne z Electric Light Orchestra. Udało się mu przemycić parę naprawdę świetnych kawałków, zarówno do posłuchania, jak i do tańca (jeśli ktoś z Was lubi popląsać). Zresztą odniosły one niebywały sukces na świecie. Z filmem stało się zupełnie inaczej.



7. Into The Night – Julee Cruise
Tytuł może mało znany, a wykonawczyni pewnie jeszcze mniej. Więc zacznę z innej strony. Kto oglądał Miasteczko Twin Peaks? Mam nadzieję, że wszyscy. To był jedyny serial, przy emisji którego nie opuściłem żadnego odcinka. Co więcej, miał w sobie coś takiego, co powodowało, że żegnałem przyjaciół bez większego żalu i w te pędy udawałem się do domu. Przez pięćdziesiąt minut nie było mnie dla nikogo. Jedną z rzeczy, która wpłynęła na specyficzny klimat filmu, była fenomenalna muzyka Angelo Badalamentiego. Pamiętam, że pierwszy raz wypatrzyłem kasetę z soundtrackiem będąc na szkolnej wycieczce. Znalazłem ją dokładnie na dworcu PKP we Wrocławiu. Musiała być moja. Od razu załadowałem ją do walkmena. Noc, pusty dworzec i muzyka z max volume, to był klimacik. Dziś z racji lat, które upłynęły i wieku już stosownego, wydaje się to trochę śmieszne, ale wtedy... Od tamtej pory muzyka z Miasteczka towarzyszy mi, już w wydaniu płytowym. Często po nią sięgam, kiedy na chwilę chcę zamknąć się w innym – tylko moim świecie. Chciałbym, aby Into The Night było dla Was pretekstem do posłuchania całej ścieżki dźwiękowej. Jest naprawdę świetna.



6. The Lion’s Mouth – Kaja
Too Much Trouble – Limahl

Aby dać sobie trochę forów, pozycją szóstą postanowiłem obdzielić dwa kawałki, do których mam taki sam sentyment. Kto na początku lat osiemdziesiątych nie słyszał o Kajagoogoo? Nie sądzę, że była taka osoba. Fajni chłopcy, którzy wyróżniali się z tłumu swymi fryzurami. Przy okazji mieli parę fajnych kawałków. I w tym momencie powinienem wspomnieć o Too Shy. A ponieważ powinienem, więc tego nie zrobię. Zrobię jednak mały skok czasowy i zacznę od momentu rozpadu kapeli. Limahl, o którym za chwilę, poszedł swoją drogą, Kaja (czy Kajas) swoją. Chłopaki zmienili troszkę muzykę i fryzury. Złośliwcy twierdzili, że nie miał kto im stawiać pióropuszów, bo zabrakło fryzjera (podobno Limahl naprawdę był fryzjerem). Ale teraz o utworze. Pamiętam, że w tamtym czasie nie było programów ani kanałów muzycznych. To znaczy pewnie były, ale nie w tym kraju. Zostawało tylko przegrywanie kaset o marnej jakości. Aż tu nagle ktoś wpadł na pomysł nadawania w tvp2 o godzinie 19.00 jednego teledysku polskiego i jednego zagranicznego. Problem polegał na tym, że zajęcia w szkole podstawowej kończyłem przed 19. Cóż, trzeba było łapać w locie kurtkę i teczkę i biegiem pokonywać sporą odległość do domu. Z reguły udawało mi się zdążyć. I dzięki temu mogłem oddawać się nie tylko słuchaniu, ale i oglądaniu. To teraz Wy posłuchajcie i looknijcie :) (co prawda wersja koncertowa, ale co tam).



Z tych samych powodów utkwił mi w pamięci Too Much Trouble Limahla, czy raczej Christophera Hamilla. Jak fama głosiła przemianował się na Limahla, ponieważ nie chciał się mylić z Markiem Hamillem (któż zacz chyba doskonale wiecie). Choć bardziej wygląda to na anagram. Mniejsza o to. Tym utworem i bardziej u nas znanym Never Ending Story wspiął się na szczyty popularności. No to posłuchajcie.



Jesteście w połowie mojej opowieści. Mam nadzieję, że żyjecie i macie się dobrze. Jeśli tak, to łyk herbaty i jedziemy dalej.

5. It's a Sin – Pet Shop Boys
Chłopaki z Pet Shop Boys wylansowali masę przebojów. Jednak najbardziej ten utkwił mi w pamięci. Jeśli spodziewacie się fajnej historii, zawiodę Was. Pamiętam, kiedy zasłuchiwałem się w tym kawałku było lato, wakacje, słoneczna pogoda. Ja nastoletni chłopak i moi kumple. Stoimy przed blokiem, rozmawiamy, jest fajnie. Dobiega do nas znajomy z informacją, że właśnie umarł ojciec naszego wspólnego kolegi. Nagle, bez choroby. Ogarnął nas wielki żal, smutek i przygnębienie. Wtedy to było moje pierwsze dzień dobry ze śmiercią. Nie ma sensu brnąć dalej w ten temat. Tak czy inaczej, kiedy słucham tego utworu, chcąc nie chcąc w myślach powracam do tamtych smutnych chwil.



4. A Forest – The Cure
Tą grupę odkryłem, kiedy miałem dosyć czegoś, co opiszę za chwilę. Poza tym moje nastawienie do życia było skrajnie pesymistyczne. I wtedy trafiło mi się The Cure, idealnie wpasowując się w mój nastrój. I tekstowo i przede wszystkim muzycznie. Na marginesie dodam, że od tej chwili będę miał ogromny problem w wyborze tego jednego, najbardziejszego kawałka. Tak właśnie jest teraz. Dlaczego akurat A Forest? Nastrój, tekst, muzyka i przede wszystkim obłędna gitara basowa. Jeśli ktoś nie zna tego kawałka, proponuję go odpalić i zamknąć oczy. And again, and again, and again robi naprawdę wrażenie.



3. Never Let Me Down Again – Depeche Mode
Przed chwilą mówiłem o trudnym wyborze. No to teraz będzie jeszcze zabawniej. Kawałkami tego zespołu mógłbym zapełnić nie tylko tą listę, ale rozciągnąć ją do niebotycznych rozmiarów. Dla mnie Depeche Mode zaczęło się od Some Great Reward, czyli w 1984 roku. Od tego momentu byłem ich fanem. Skończyło się niestety na Music For The Masses (czy na 101, choć to akurat nic nie zmienia). Tego, co działo się później już nie ogarniałem. Choć przeczuwałem, że kiedyś wrócą do podobnych brzmień, jak zresztą się stało. Nie ogarniałem ich muzycznie. I strasznie zaczął przeszkadzać mi ruch tzw. depeszowski. W pewnym momencie było ich tyle, że bałem się podnieś deskę w ubikacji. Oczywiście nikogo nie krytykuję, nie było mi po prostu z takim afiszowaniem po drodze. Wtedy to właśnie przerzuciłem moją muzyczną sympatię na The Cure. Wracamy do Never Let. Dlaczego ten? Przypomina mi on przyjaźń z fajnym gościem (nomen omen współzałożycielem jednego z najwcześniejszych fan clubów zespołu w Polsce – akurat to mi nie przeszkadzało). Sporo czasu spędzaliśmy razem i pewnym momencie traktowałem go jak brata. Mieliśmy podobne zainteresowania, podobne kłopoty, poza tym zawsze mogłem na niego liczyć. To fajne uczucie mieć kumpla, który ma chwilę czasu i poświęca ją tobie. Któremu czasami można się wypłakać i który da ci kopa w tyłek, kiedy na niego zasługujesz. Dzięki Endrju!



2. Save A Player
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Będąc chłopcem przez przypadek zobaczyłem na dwójce koncert zespołu promujący Arenę. Zakochałem się w tej płycie, grupie i tak mi zostało do dzisiaj. Zwieńczeniem tej miłości była możliwość zobaczenia ich parę lat temu na żywo. Obawiałem się, że zobaczę starych pryków, którzy nieudolnie odśpiewują swoje kawałki. Było zupełnie inaczej. Byli w świetnej formie fizycznej i muzycznej. Jeśli czytaliście poprzedni mój post, wiecie jak Save A Player leciał. Jeśli jeszcze go nie znacie, teraz macie niepowtarzalną szansę wsłuchać się w niego :).



1. How deep is your love – Bee Gees
Wcale nie zdziwiła mnie pozycja numer jeden. Dziwi mnie za to fakt, że o tym zespole nie mówi się tak wiele i tak często, jak o The Beatles a przecież to ten sam kaliber. Dla mnie Bee Gees to fabryka przebojów, bez których nie wyobrażam sobie udanej tanecznej prywatki. Choć Travoltą nie jestem i już nie będę, przy ich muzyce czuję, jak nogi same podrygują. Jak w poprzednich pozycjach, tak samo tutaj trudno było się zdecydować, co wybrać. Postawiłem na How Deep może dlatego, że miałem okazję usłyszeć go po raz pierwszy pod koniec lat siedemdziesiątych, dla mnie pierwszego przeboju grupy. Od razu wpadł mi w ucho, niestety nie miałem wtedy żadnego muzycznego sprzętu, więc pozostawało mi tylko nucenie lub odwiedzanie cioci, która miała go nagranego. To były fantastyczne, młodzieńcze i beztroskie lata. Ciekawostką jest to, że przed jego wykonaniem na koncertach, Barry zawsze dedykował go przedwcześnie zmarłemu bratu chłopaków. Niech ów kawałek będzie przyczynkiem do poznania przez Was tego zjawiska, które zwie się Bee Gees. Polecam.



I to już koniec mojej podróży. Gratuluję i podziwiam wytrwałych. Mam nadzieję, że coś wpadło Wam w ucho a może komuś odświeżyłem pamięć. Kończąc zachęcam Was do pochwalenia się utworami z Waszej młodości. Z miłą chęcią poznam Was od tej innej, muzycznej strony. A i dla Was będzie to okazja do wspomnień, które powrócą jako żywo w takt melodii sprzed lat. Cześć!

14 komentarzy:

  1. Swietny pomysł! Masz to jak w banku, że i ja pokuszę się o wymienienie moich ukochanych utworów (choć jest ich tyle, że wyselekcjonować 10-kę będzie naprawdę ciężko).

    A Twoja 10-ka to szalone lata 80-te, u mnie zaś na bank będą królować 90-te, także utwory nie będą się powielać:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam za słowo :). Zaufaj mi, nie jest to proste, siedziałem dwa dni, dużo żalu przy wykreślaniu, ale się da. Mam nadzieję, że dzięki Tobie poznam lepiej Ciebie i Twoje muzyczne czasy. Coś o nich wiem, ale jak zauważyłaś moim sentymentalnym konikiem jest inna dekada :). Powodzenia!

      Usuń
  2. Podpadłeś mi kolego Tomku..... Nie słuchałeś Level42- Lessons In Love, albo Dire Straits - Money For Nothing ...Fleetwood mac - Little lies ...ALPHAVILLE - BIG IN JAPAN.... i perełka z tamtych czasów - Van Halen - Jump
    To według mnie były przeboje NASZEJ MŁODOŚCI

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nietaktem kolego Jarku byłoby nie znać tych kawałków. Jednak do moich ulubionych nie należały. Zwłaszcza Van Halen i Dire Straits, choć pamiętam, że teledysk do Money... zrobił na mnie spore wrażenie. Cała reszta nawet, nawet :)

      Usuń
    2. O matko kochana, jacy my starzy. Pociesza mnie tylko to, że miałam wtedy 12 lat. Ale w sercu zakłuło:)

      Usuń
    3. Jacy my starzy, przecież duchem młodzi. Może i zakłuło, ale czyż to nie przyjemny ból?

      Usuń
  3. Rewelacyjny post!!! Wciągam się zatem w ten genialny pomysł, więc jak tylko znajdę chwilę to również zaprezentuje moje top 10, aczkolwiek może być ciężko, żeby ograniczyć się tylko do 10, bo meloman ze mnie taki sam jak mol książkowy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super Kasiu, bardzo się cieszę, że włączasz się do zabawy. Czekam z niecierpliwością :).

      Usuń
  4. Mniejszą część znałam za sprawą mojego taty ;) Pozostałe utwory miło było poznać i posłuchać. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zamierzony efekt został więc osiągnięty, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam mnóstwo utworów z którymi kojarzą mi się dane miejsca, sytuacje i przede wszystkim osoby... niekiedy są to niezbyt dobre wspomnienia, ale na szczęście przeważają te dobre :)
    Ciekawy post! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, fajnie jest tak czasami usiąść, posłuchać i powspominać :). PS. Jeśli będziesz miała chwilkę czasu, zaprezentuj swoje, z przyjemnością posłucham :)

      Usuń
  7. Ja tam uwielbiam The Beatles i do tej pory ich namiętnie słucham, mam taką składankę do auta, którą sama stworzyłam. Jest tam i Elton John, Sting, Sade, Jackson, Huston, bardziej współcześni artyści, ale i właśnie The Beatles oraz Bee Gees. Staram się żeby córa miała kontakt z taką muzyką, bo po prostu uważam że jest dobra. I koniec :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie czynisz. Grunt to zaszczepić maluchowi dobre wzorce. Gratuluję :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...